sobota, 28 kwietnia 2012

Serce

Zastanawiała się, czy lepiej pewnych rzeczy nie wiedzieć i spać spokojnie, czy być w pełni świadomości i cierpieć na bezsenność.
Gdyby to była pierwsza noc to może wybrałaby pierwszą opcję. Dzisiejszej miała dosyć.
Carmen wstała, chwyciła szklankę z nocnego stolika i napełniła ją wodą. Podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Chłód owinął jej się wokół szyi, poruszył kosmykami jej luźno uwiązanych włosów.
Księżyc przypominał chudy rogalik, a niebo było bogato przyozdobione gwiazdami. Światła w sąsiadującej kamienicy były zgaszone, prócz jednego mieszkania na przedostatnim piętrze.
-Jak widać nie tyko ja cierpię na bezsenność. - mruknęła do siebie, biorąc łyk wody.
Każdy dzień, który przybliżał operację serca jej młodszej siostry, Isobell, skracał jej sen o godzinę. Operacja była jutro. Nie spała w ogóle.
Wiodła idealne życie, miała idealnego faceta, idealną pracę i idealną rodzinę, a potem nadszedł najgorszy marzec jej życia, kiedy nagle dowiedziała się, że jej idealny facet bardziej preferuje wypełnione botoksem usta swojej asystentki. Po tygodniu krzątania się po domu w piżamie, zadzwoniła jej matka i drżącym głosem poprosiła, żeby przyjechała do ich domu.
Carmen weszła wtedy pod prysznic i była wściekła, że ktokolwiek ma czelność, aby przerywać jej radość z użalania się nad sobą.
Potem dowiedziała się, dlaczego miała przyjechać.
"Isobell umiera."
"Musi mieć operację, żeby przeżyć parę miesięcy."
"Potrzebuje nowego serca"
"Szukamy dawcy."
"Ktoś się musi nią zająć, klinka jest w Twoim mieście."
Carmen całkiem przeorganizowała swoje życie, wyremontowała pokój gościnny w mieszkaniu, poprosiła szefa o zmniejszenie zamówień na jej nazwisko z powodów osobistych.
Usiadła na parapecie i zapaliła papierosa. Ograniczała liczbę wypalonych papierosów, ale w końcu rano ma zawieść Isobell do szpitala, więc mogła sobie pozwolić na więcej. Zżerały ją nerwy.
Podniosła głowę i zobaczyła, że z mieszkania, w którym było zapalone światło wychyla się jakaś postać. Uśmiechnęła się do siebie, widząc kłęb dymu, unoszący się nad jej głową.
Postać okazała się mężczyzną, który obserwował ją, aż w końcu pomachał. Nieśmiało odmachnęła, zgasiła papierosa i zamknęła okno.
Wyszła ze swojej sypialni. Była już szósta rano. Za godzinę musi obudzić Isobell.
Po cichu przeszła przez salon i stanęła w drzwiach pokoju siostry. Spała, blond loki spadały jej na czoło. Była niewinna, niesprawiedliwie dostała chorobę, na którą nie zasłużyła. Kolejny raz pomyślała, że to ona powinna borykać się ze śmiercią, za te wszystkie krzywdy, jakie wyrządziła całemu światu, a nie dobra Isobell, która ratowała nawet motyle z połamanymi skrzydłami.
I zbierała z drogi ślimaki po deszczu.
-Tak bardzo boję się, że Cię stracę, siostrzyczko. - szepnęła, siadając na skraju łóżka.
-Nie bój się, Carm. Każdy koniec ma swój początek.- Usłyszała. Spojrzała na nią. Miała otwarte oczy i wpatrywała się w nią. Złapała jej dłoń i mocno ścisnęła. Przez chwilę.
Potem uścisk osłabł całkiem, a serce Isobell odmówiło współpracy.
Patrzyła na nią jeszcze przez chwilę, zdezorientowana.
Każdy koniec ma swój początek...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz