środa, 4 kwietnia 2012

Zachód słońca, cz.1

-To nieprawda. To jedno z tysiąca kłamstw. Przecież to nie może być prawda. A co jeśli może? Co wtedy... -  Molly była już ciężka od własnych myśli. Przed nią leżała lawendowa koperta, a drżącą ręką trzymała zapisaną kartkę w tym samym odcieniu o jaśniejszym tonie. Przebiegła wzrokiem po liście, którego fragmenty zaczynała znać na pamięć. Wyłapywała już jedynie pojedyncze słowa.
Koniec. Pojutrze. Muszę. Będę.
-Nie! Nie!- krzyknęła sama do siebie w pośpiechu naciągając za dużą, szarą bluzę. Znalazła trampki i nie wiążąc ich wybiegła z domu. Biegła doskonale znaną jej drogą, aż w końcu znalazła się na drewnianym patio. Zobaczyła matkę swojego przyjaciela przez okno w kuchni, która z cierpiącym wyrazem twarzy szorowała blat. Zapukała do drzwi. Kobieta wzdrygnęła się, a potem wyjrzała przez kuchenne okno i zauważyła ją. Molly pomachała jej i uśmiechnęła się, a ona odwzajemniła to i ruszyła w jej stronę.
-Hej, Molly, co słychać? - spytała, otwierając jej.
-Pani Clarks, czy George jest u siebie?
-Powiedział, że idzie na spacer. - Na dźwięk imienia własnego syna jej twarz nabrała zmartwionego wyrazu. Bezradnego.
-Proszę mi powiedzieć, co się dzieje, błagam panią. - Cicho poprosiła Molly. Stały chwilę w milczeniu, Molly obserwując panią Clarks wnikliwie i ona, uciekająca wzrokiem.
-Dobrze. Powiem Ci, wejdź do środka. Napijesz się herbaty?

-Wstaje rano i zastanawiam się, za co. Dlaczego mój George... Dlaczego...
-Proszę Pani, ja nic nie rozumiem. - Siedziały w ciasnej kuchni. Kobieta trzymała w mocnym uścisku kubek z herbatą, wpatrując się w jego zawartość. Molly nadal pozostawała wnikliwym obserwatorem. Nie wiedziała kompletnie, co się dzieje. Nie miała żadnego pojęcia, a pani Clarks wydobywała z siebie jedynie krótkie, niejasne zdania. W końcu przestała wpatrywać się w herbatę i podniosła wzrok na nią. Miała zaszklone od łez oczy.
-On jest chory, M. Umrze.
-Słucham?
-Mnie też trudno w to uwierzyć. Nie chciał nikomu mówić. Zabronił mi. Lekarze wczoraj powiedzieli, że nie mogą zrobić nic więcej. Że... że George odejdzie. Za kilka miesięcy... Powiedział mi wczoraj, że chce wyjechać, bo nie chce, żeby ktokolwiek na niego patrzył w tym czasie... Nie wiem, czy to rozsądne wyjście, ale chyba muszę to uszanować. - Molly milczała. Teraz to ona gapiła się bez celu w kubek. Czuła, jak gorące łzy napływają jej do oczu, czuła bolącą bezradność. Egoistycznie czuła, że jej świat sobie nie da rady. Że potrzebuje George'a, jego złośliwych docinek i niekonwencjonalnego spojrzenia na świat. A on ma ją opuścić. Do tego chce to zrobić wcześniej, niż... Nawet w myślach trudno było to wypowiedzieć.
Molly wstała i podziękowała za herbatę. Wyszła z domu Clarks'ów i poszła na wzgórze.
George siedział pod starym kasztanem i palił. Wiedziała, że go tu spotka. Usiadła obok niego.
-Wiesz, ta? - Spytał, zaciągając się jointem. Podał go przyjaciółce. - Umrę. Nigdy nie chciałem umierać. Zawsze chciałem żyć, pamiętasz? Pamiętasz tą twoją depresje po zerwaniu z tym durniem Max'em? Pamiętasz, co Ci mówiłem na te twoje "tak mi się nie chcę żyć, George!"? Daj spokój, życie jest piękne, zaskakujące, trzeba żyć, Molly, TRZEBA KURWA ŻYĆ. - Opuścił głowę i zakrył twarz dłońmi. Molly wyrzuciła skręta. Nie miała pojęcia, co robić, jak się zachować. - Widzisz, M, życie jest zajebiście nieprzewidywalne. Ale wiesz co? Mimo wszystko, nadal uważam, że musisz żyć do ostatniej chwili.
-Dlaczego chcesz uciec? - Przerwała mu.
-Nie chcę, żeby ktokolwiek traktował mnie jak ofiarę. Żebyś Ty to robiła. Suzzy. Mama. Ktokolwiek. Dlatego.
-To tchórzostwo, bracie. Taki jesteś dzielny, mądry, umierający, a nie chcesz zostać z nami do końca? To chcę Ci powiedzieć, że pięknie sobie rozumiesz to Twoje pieprzone "do ostatniej chwili" skoro w ostatniej chwili chcesz spierdalać w samotność, bo się boisz, że ktoś zbyt bardzo się Tobą zmartwi! - Nie wiedziała, czemu to mówi, czy ma rację, czy go nie urazi. Wyrzuciła z siebie miłość, którą go darzyła i cały lęk o to, że może go zabraknąć, ale ubrała to w nie te słowa. George uśmiechnęła się, jakby usłyszała głupotę z ust dziecka.
-Molly, będę za Tobą tęsknić w niebie, uwierz mi. - Odpalił papierosa i wstał. -To tchórzostwo, może, ale rozstanie z wami za bardzo boli.- Poszedł przed siebie, kierując się w stronę osiedla. Molly otarła łzy, które rozmyły jej starannie dopracowany makijaż. Patrzyła na jej odchodzącego przyjaciela, na zachodzące słońce.
Wiedziała, że George tak łatwo nie wyjedzie z dnia na dzień, ale koniec i tak był blisko. Czuła to i miała wrażenie, że to jest we wszystkim. Najbardziej w tym słońcu, które miało zajść.
Tanie porównanie plątało się po jej głowie. Przecież to właśnie George był jak to słońce, które jej przyświecało każdego dnia, a teraz miało zajść. I to tak niezapowiedzianie.
Za wcześnie.
Molly zawiązała buty i ruszyła się. Miała mnóstwo do zrobienia. Po pierwsze przekonać go by nie wyjeżdżał.
Po drugie zaplanować najbardziej niezwykłe parę miesięcy, które już nigdy z pewnością się nie powtórzą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz