niedziela, 29 lipca 2012

Przedstawienie

Przedstawienie rozpoczęło się z małym opóźnieniem. Spojrzałam na siebie po raz ostatni w lustrze. Miałam wiśniową szminkę na ustach, podkreślone czarną kredką oczy i sukienkę w butelkowym kolorze. Na szyi miałam mój ulubiony drobny złoty łańcuszek z serduszkiem, który dostałam od babci na miesiąc przed jej odejściem.
Spojrzałam na siebie i zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie znam tej dziewczyny, która odbija się w lustrze. Nie wiedziałam, kim jestem.
Nie byłam smutna, byłam po prostu obojętna. Moje oczy nie wyrażały nic, ja nie czułam nic. Zaraz miałam wejść w swoją rolę, odegrać krótkie przedstawienie, choć tak naprawdę to na scenie czułam się pierwszy raz bardziej kimś, niż po spuszczeniu kurtyny.
-Lola, twój czas.- rzucił Maurycy i gestem ręki wskazał mi wyjście na scenę.
Wyszłam. Patrzyłam na twarze ludzi i zazdrościłam każdemu z nich, że oglądają przedstawienie, które się za kilkanaście minut zakończy, kiedy ja swoje będę oglądać przez nieokreślony czas.
-Kwestia.- usłyszałam szept Maurycego. Kwestia. Kompletnie zapomniałam kwestii. Byłam przerażona i zestresowana, choć przed chwilą nie pamiętałam, jak to jest odczuwać cokolwiek. I ucieszyłam się. Trzymałam się tego uczucia, bo choć było negatywne, to było intensywne. Nagle stres zamienił się w ból, a ból stopniał i poczułam łzy, które spływały mi po policzkach, opadały na sukienkę.
-Lola, co Ty do cholery wyprawiasz?!- słyszałam za sobą. Ruszyłam się do przodu.
-Jestem smutna.- Wypowiedziałam po cichu z uśmiechem. Publiczność się roześmiała.
Stałam, płacząc, a ludzie naokoło mnie się śmiali. Ze mnie. Przyszedł wstyd. Odwróciłam się i zaczęłam biec do wyjścia.
Poczułam, że odegrałam samą siebie najlepiej jak mogłam. Spieprzyłam przedstawienie, nie dostanę wypłaty i być może mnie wyleją, ale byłam zadowolona.
-Co to miało być?!- krzyczał reżyser.
-Ja. Po prostu ja.
-Nie płacą Ci za bycie sobą, rozumiesz?!
-I tu się pan myli. - Odpowiedziałam i wrzuciłam do torby swoje rzeczy.- Naprawdę się pan myli. - Wyciągnęłam z torebki papierosy i lekceważąc naklejkę o zakazie palenia, odpaliłam jednego. Myśleli, że zwariowałam i być może mieli rację, ale nie obchodziło mnie to. Chciałam wyjść jak najszybciej, zadać sobie więcej bólu, a potem utopić go w mocnym alkoholu. - Do widzenia. - rzuciłam, pchnęłam drzwi i znalazłam się na chłodnej ulicy. Szłam w stronę najbliższego sklepu, ciągle płacząc i rozkoszując się własnym smutkiem. Wtedy się potknęłam, złamałam obcas i zdarłam kolano. Ból fizyczny zastąpił ból duszy, który w momencie znikł, zostawiając tylko suche otrzeźwienie, wstyd i poczucie winy. Nie chciałam być sama, a nie miałam do kogo iść.
Byłam samotna i głupia. Złapałam taksówkę i pojechałam do pustego mieszkania. Wzięłam tabletki na sen podczas jazdy.

Chciałam już tam być, zasnąć i nie myśleć o tym, że obudzę się w pustym łóżku, w nieumeblowanym do końca mieszkaniu i że wyjmę rano tylko jeden kubek do kawy...