środa, 28 marca 2012

Lalka

Marcowy wiatr, który bawi się poplątanymi włosami.
Pierwszy zapach wiosny.
Obserwuje chmury w kałużach. Chmury...

Ma na imię Lily. Jest drobna, ma czarne włosy i szmaragdowe oczy. Drobny nosek. Makijaż spłynął po policzkach. Biała koszula wystaje spod skórzanej kurtki w śliwkowym odcieniu.
Nie jest niespokojna, nigdzie nie biegnie. Po prostu stoi i obserwuje te chmury. Zaciąga się papierosem marki Marlboro. Nie płaczę już. Prowadzi ze sobą ciągłą wojnę, którą kolejny raz przegrała.
Lily słyszy telefon. Wyciąga i spogląda na ekran. Mama.
Znowu zaczyna płakać. Nie odbierze, nie może.
Małe dziewczynki bawią się lalkami. Są władcami nieżyjącego plastikowego człowieka, idealnego, w ten sposób uczą się, że mogą coś kontrolować. Na ich nieszczęście kontrolować całkiem. Tak przekoloryzowany obraz zmusza ich później do refleksji, że w przyszłości też będą mogły nie dość, że być piękne i idealne, jak lalki, to odczuwać pełną kontrolę. Zderzenie z rzeczywistością bywa okrutnie bolesne. Są zwykle dwa warianty: dziewczynki wpadają w pułapkę, w której szukają kontroli i dążą do ideału za wszelką cenę lub silnie zaczynają stąpać po ziemi, przekonane, że ideał nie istnieje. Lily była w grupie dziewczynek, które wpadły w pułapkę.
Nosiła za duże małe spodnie i nauczyła nosić się zawsze paczkę chusteczek w torbie, na takie dni jak ten. Tylko paczka chusteczek nie wystarczała tak samo, jak paczka papierosów.
Znowu drażniący dzwonek telefonu.
-Halo...
-Gdzie Ty jesteś, dziecko? Martwię się. - To bolało najbardziej. Że się martwiła. Gdyby się nie martwiła to Lily już dawno mogłaby się zatracić, mogłaby tkwić w swojej pułapce pozornie bezpieczna, mogłaby szukać dalej, choć już świadoma była, że to poszukiwanie, które nie ma żadnego końca.
Jej matka była w tej grupie dziewczynek, które nie wierzyły w ideał. Może to dlatego, że nie miała plastikowych lalek, tylko szmaciane, które miały guziki zamiast oczu.
-Zaraz wrócę, Mamo. - Wyjęła małe lusterko z torby. Nigdy nie potłukła żadnego lusterka. Skąd to nieszczęście? Zmyła rozmazany tusz z policzków i przypudrowała zaczerwienie.
Ruszyła wzdłuż ulicy prowadzącej do jej domu. Mocna basowa gitara pulsowała w jej uszach. Nie miała siły. To tak niedaleko.
Wyszła na pasy. Nie rozejrzała się, jak zawsze. Upadła.
Nie wyglądała jak plastikowa lalka. Raczej jak porcelanowa.
Tak krucha...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz